Wstęp
Czy bieda jest błogosławiona, a bogactwo przeklęte?
W przekonaniu przeciętnego polskiego duchownego, liberalizm źle się kojarzy.
Doktryna ta jest traktowana raczej jako narzędzie antychrysta niż bogobojnego katolika.
Liberalizm (mylony często z libertynizmem) to źle pojęte wyzwolenie, ucieczka od Boga,
słowem to grzech. Tymczasem liberalizm, jak niewiele innych prądów umysłowych, jest
bliski nauczaniu Chrystusa, który w swoich naukach uwalniał człowieka z więzów
opresyjnej władzy i zakazów odbierających mu godność i wolną wolę. Stąd, wiodący
filozof katolicyzmu, św. Tomasz z Akwinu traktowany jest przez liberałów jak ojciec
intelektualny tego nurtu. Najbardziej liberalna z wszystkich szkół ekonomicznych,
szkoła austriacka, traktuje św. Tomasza wręcz jako swego założyciela.
Katolicyzm był narzędziem wyrwania się ze zniewolenia, uwolnienia człowieka od
przemocy, tak aby sam, świadomie wybierał drogę, która poprowadzi go - albo i nie
poprowadzi - do królestwa Bożego. Przeciwieństwem liberalizmu jest dyktatura; czy to
kolektywu, czy różnej maści autokratów, starających się zastąpić
"bogów" na ziemi. Liberalizm to wolność. Bez względu czy dotyczy ona
działalności gospodarczej i ekonomii, czy wartości duchowych. Dlatego, jeśli ktoś
uważa, że obok ekonomii liberalnej istnieje równie zasadna ekonomia nieliberalna, to
albo jest w błędzie, albo chce nas oszukać. O tym właśnie mówi książka, którą
Szanowny Czytelniku masz właśnie w swych rękach.
Problem w tym, że paradygmat sprawiedliwości społecznej, źle pojętej miłości
bliźniego i ignorancja ekonomiczna negują taki stan rzeczy. Dla wielu polityków i
intelektualistów, niewygodne implikacje ludzkiego działania, pokrywane są iluzjami o
jakiejś utopijnej rzeczywistości, w której państwo, rząd potrafi korygować to, co
akurat nie pasuje do iluzyjnych standardów sprawiedliwości. Podobnie postępuje,
niestety, Kościół Katolicki. I tak, bezrobocie, które jest efektem działań
legislacyjnych podrażających koszty ludzkiej pracy ponad to co rynek, czyli inni
obywatele, jest w stanie za nią zapłacić, zwalcza się jeszcze większym podniesieniem
ceny ludzkiej pracy. Biedę jednych zwalcza się wpędzaniem w biedę innych. Wielu
hierarchów kościoła, ignorując naukę ekonomii, działania takie popiera. Z jednej
strony prymas Józef Glemp potępia ludzi za to, że zbyt skrupulatnie liczą zyski
(Telefonika - Ożarów), z drugiej, ma im za złe, że bankrutują (zakład z powodu
nadmiernych kosztów pracy nie sprostał konkurencji i upadł).
W oczach wielu hierarchów utarło się przekonanie, że Pan Bóg stworzył świat w
takiej obfitości, że ma na nim starczyć wszystkiego dla wszystkich. Podział na
biednych i bogatych, czyli na tych, co mają za mało i tych, którym zbywa jest - ich
zdaniem - podziałem sztucznym. Tymczasem świat, który dostaliśmy od Boga to świat
dóbr rzadkich. Właściwie poza powietrzem i słoną wodą wszystkiego na nim brakuje i
dlatego właśnie człowiek musi dostępnymi mu dobrami rzadkimi rozporządzać w sposób
maksymalnie oszczędny i racjonalny, a jeśli mimo to nie wyprodukuje ich pod dostatkiem,
musi je sprzedawać tym, którzy zapłacą za nie najwięcej.
Pan Bóg uczynił nas równymi, ale obdarzył tak niewielką ilością dóbr, że bez
własnej pracy, inwencji, kreatywności, uporu i innych pożądanych i cnotliwych
działań, nie bylibyśmy w stanie przeżyć. Dlatego, jedynym naprawdę sprawiedliwym
sposobem "dystrybucji" dóbr rzadkich jest kupowanie/sprzedawanie ich za
pieniądze zarobione na pracy. Wszelkie inne sposoby - racjonowanie, kartki, przydziały,
talony, znajomości, korupcja etc. są nie tylko gorsze, ale i znacznie bardziej
niesprawiedliwe.
Niestety, źle pojęta sprawiedliwość społeczna prowadzi wielu polskich księży w
okowy socjalizmu i innych systemów zniewalających człowieka i odbierających mu boską
charyzmę, jakiej nabywamy wraz z chrztem. Nieznajomość ekonomii, domaganie się od niej
sądów moralnych, powoduje, że przeciętny ksiądz traktuje człowieka
przedsiębiorczego, organizującego pracę masom, jako ucieleśnienie szatana, chciwości,
pychy - słowem zaprzeczenie boskich cnót. Nic bardziej mylnego. Żeby dawać, trzema
mieć co dawać. Żeby mieć co dawać, trzeba to coś wyprodukować i sprzedać. Każdy,
kto choć raz spróbował przygody w interesach wie, jak ciężko to przychodzi. Ile
wysiłku, pomysłowości, ryzyka, upokorzeń, stresów doświadcza człowiek, który
zdecydował się rzucić wyzwanie konkurentom i samemu spróbować sił w produkcji,
usługach czy innej działalności gospodarczej. A trzeba pamiętać, że prócz zmagania
się z materią, pracą ludzką, konkurencją, bankami, czy trendami rynkowymi, kłody pod
nogi ludzi przedsiębiorczych stawiają biurokraci, ludzie zawistni, głupi, urzędy
skarbowe, a także - niestety i nierzadko - kler.
Jeszcze nigdy nie udało mi się usłyszeć na kazaniu pochwały ludzkiej
przedsiębiorczości i dostatku, jaki jest jej owocem, a chodzę do kościoła dość
regularnie od kilkudziesięciu lat. Słyszę natomiast na każdym kroku użalanie się na
tych co to nie dość ochoczo oddają swój majątek innym. Nie słyszałem też, aby ten
czy inny ksiądz zająknął się choćby na temat przyczyny ludzkiej biedy. Kilka tygodni
temu zaproszony zostałem do jednej z łódzkich parafii na prelekcję o mitach
gospodarczych funkcjonujących w naszym życiu. Zacząłem od mitu dotyczącego
pochodzenia ludzkiej biedy. Kiedy powiedziałem, że bieda rodzi się z lenistwa, złych
nałogów, nieposzanowania rodziny, braku szacunku dla innych ludzi, prowadzący spotkanie
ksiądz proboszcz dyskretnie dał mi do zrozumienia, żebym zmienił temat, bo to może
zostać źle odebrane.
Chodziło bowiem o to, że wielu biednym ludziom wydaje się, iż bieda jednak od nich
nie zależy. Że nie mieli szczęścia i albo państwo im nie dało, albo źli ludzie
pozazdrościli. Duża część tych ludzi, w krytyce sukcesu, bogactwa,
przedsiębiorczości, odnajduje usprawiedliwienie swego lenistwa, byle jakości czy pychy.
Tymczasem biedy wśród ludzi wykształconych, pracowitych, sumiennych, kochających swoje
rodziny i stroniących od alkoholu praktycznie nie ma. Bieda, której jedynym źródłem
jest nieszczęście czy ślepy los to naprawdę margines.
Takiej biedy było pełno tysiąc, dwa tysiące lat temu. Urodziłeś się biednym,
biednym umierałeś. Odkąd jednak istnieje kapitalizm i liberalizm, człowiek ma
wolność wyboru. Mimo iż urodził się w rodzinie biedaków, tak jak choćby moja mama,
czy później popadł w nędzę, jak choćby moja rodzina po przedwczesnej śmieci naszego
ojca, dzięki pracy, nauce, uporowi, rzetelności i życzliwości wobec bliźnich, mógł
stać się człowiekiem naprawdę zamożnym, a jednocześnie nie czynić innym z tego
powodu zła.
W bestsellerze "Sekrety amerykańskich milionerów" (Fijorr Publishing,
Warszawa 1998), będącym analizą socjologiczną zachowań tzw. ludzi bogatych, autorzy
na każdym kroku podkreślają, że najbogatsi przedstawiciele Ameryki kilkakrotnie
rzadziej (niż tzw. normalni zjadacze chleba) się rozwodzą, popełniają też
kilkanaście razy mniej innych przestępstw i grzechów. Z drugiej strony, ci
znienawidzeni krwiopijcy, częściej i więcej łożą na cele filantropijne, dzieląc
się z bliźnimi swoim majątkiem, nie mówiąc o tym, że w większości krajów
rozwiniętych są odpowiedzialni za stworzenie ok. 80 proc. miejsc pracy. Z jednej strony
ludzie bogaci, posiadając więcej, mają się czym z innymi dzielić, z drugiej zaś
doceniają łaskę, jaką obdarzył ich Wszechmocny, dając im łatwość pracy twórczej
i przedsiębiorczości. Jak można takich ludzi traktować jak szkodników społecznych?
To przecież najwięksi dobroczyńcy ludzkości. Dzielą się swoim majątkiem i talentami
ze społeczeństwem, postępując tak jak nauczał Chrystus. Co prawda, zdarzają się
wśród nich ludzie podli i źli, tak jak zdarzają się oni w każdej innej grupie
społecznej. Z tym, że akurat w grupie ludzi najbogatszych, jak wspomniałem powyżej,
jest ich mniej niż gdzie indziej.
Jeśli już dopatrujemy się zła w działaniach gospodarczych, to należy go raczej
szukać w działalności państwa, które - o, dziwo - cieszy się wśród kleru
wyjątkową estymą. Czyżby więc hierarchowie, a za nimi maluczcy uważali, że władza
państwowa pochodzi od Boga, a przedsiębiorczość od szatana? Tak na szczęście nie
jest, o czym świadczą chociażby przykłady Hitlera, Stalina, Bieruta, Jaruzelskiego i
wielu innych, którzy tak chętnie mówili o sprawiedliwości społecznej i walce z
nędzą.
Wbrew przypowieści o bogatym, co to nie przejdzie przez ucho igielne, Biblia zachęca
nas do tego, abyśmy działali, bogacili się i robili karierę. Podaje jednak warunki,
pod jakimi mamy działać; primo, mamy być uczciwi, secundo, nie wolno
nam innych niewolić, tertio wreszcie, mamy obowiązek pomagać słabszym. Żaden
z tych warunków nie stoi w jakiejkolwiek sprzeczności z nauką o ludzki działaniu czy
ekonomią. Powiem więcej, bycie człowiekiem uczciwym, dobrym, życzliwym innym i
słuchającym Boskich przykazań, to warunek sukcesu ekonomicznego.
Jan M. Fijor
379 stron, A5, miękka oprawa